poniedziałek, 13 grudnia 2010

ostatni dzien !

Spakowane.
Wykapane.
Oczekujemy
.... a patrzac na choinke przed naszym hotelem staramy sie zlapac klimat nadchodzacych Swiat ;)

Za dwie godziny jedziemy na lotnisko i to bedzie juz ten ostatni raz. Tym razem nie ma w planie powrotu do Bangkoku. Tym razem miejscem docelowym jest dom !
Jak to w zyciu, wszystko dobiega konca, ale najwazniejsze byc zadowolonym z tego co sie przezylo i cieszyc sie na co nas dalej czeka. Tak wlasnie sie czujemy w dniu dzisiejszym. Jestesmy szczesliwe ze wspanialych doswiadczen ostatnich 8 miesiecy, ale rowniez nie mozemy sie doczekac miekkiego ladowania na puszystym sniegu w krakowskich Balicach.

Bez zalu zamieniamy 34 stopniowy upal na zime i mroz. Bez smutku porzucamy makarony dla kanapek z chleba. Bez chwili zwatpienia opuszczamy dziesiatki hotelikow, w ktorych przyszlo nam spac, na nasz ukochany dom.

Do zobaczenia niedlugo !!!
:)))

niedziela, 12 grudnia 2010

LadyBoys

Ile razy wracamy do Bangkoku, tyle razy zastanawiamy sie nad tym nietypowym zjawiskiem. W zadnym innym kraju nie spotyka sie takiej ilosci i koncentracji "ladyboys" jak tutaj. Na kazdym niemal kroku obserwujemy mezczyzn wygladajacych i zachowujacych sie, jak kobiety. Chodza drobnymi kroczkami, podpinaja wlosy w koka, zakladaja damski fartuszek, a ruchy maja przesadnie niewiescie.

Na poczatku zastanawialysmy sie, czy to zabawa w przebieranego lub jakies wyglupy. Potem z kolei sadzilysmy, ze to taki azjatycki styl. Nie wszystko przecie musi byc, tak jak w Europie, a co inne, to nas oczywiscie, w pierwszej chwili lekko szokuje. By poprzec, to przykladem wystarczy przekroczyc granice Europy w Turcji i ode tego momentu wszyscy mezczyzni zachowuja sie, wedlug naszych przyjetych standardow, jak geje. Chodza objeci lub za reke, czule glaszcza sie po ramieniu czy wlosach, a ozacza to tylko tyle, ze sa dobrmi przyjaciolmi. Tu, w calej Azji, jest to powszechne i zupelnie normalne. 

Podobnie jest z paniami-panami (ladyboys) w samej Tajlandii. Zastanawia jednak, dlaczego akurat w tym kraju jest ich tak znaczna ilosc.  Czy tu mezczyzni chca bardziej sie czuc, jak kobiety? Czy lepsze zycie i wieksze mozliwosci im to daje? Czy moze w koncu, cena operacji zmiany plci jest tu tak przystepna (podobno cena operacji, to koszt rzedu ok.1500$)? Bo postawmy sprawe jasno, nie mowimy o zjawisku przebierajacych sie w damskie ciuszki panow, tylko o setkach kobiet, z wygladu nie pozostawiajacych watpliwosci, ze byly kiedys (lub nadal sa?) mezczyznami.
 
Tolerancja wydaje sie byc daleko posunieta i nikt nie dyskryminuje w pracy ewidentnie meskiej pracowniczki. W restauracjach, hotelach czy autobusie, jako hostessy wypelniaja swoje obowiazki rzetelenie, jak kazdy inny. Niektorzy tlumacza to powszechnie obowiazujacym buddyzmem, ktory nawiazujac do karmy dobrej i zlej, nakazuje raczej wspolczuc niz napietnowac. Mozliwe jednak iz na akceptacje odmiennosci i nowosci potrzebny jest czas oraz skala wystepowania zjawiska. Tu w Tajlandii spotykamy sie z tym nie tylko w duzych aglomeracjach ale rowniez w malych wioskach. Czyzby wiec mieszkancy, po prostu sie przyzwyczaili? A moze bardzo czesto nawet nie rozpoznaja, ze elegancko ubrana i wymalowana kelnerka byla poprzednio mezczyzna?

Myla sie takze przyjezdni panowie, ale tych nam akurat nie szkoda. Mozna sobie wyobrazic jaka ma mine skacowany Anglik, ktory po upojnej nocy odkrywa swoje niedopatrzenie ;) Smutne jest jednak to, iz rowniez popyt na sex-turystyke, moze byc przyczyna tak duzej ilosci zmian plci meskiej na zenska w tym kraju. W takim jednak wypadku, mamy niestety do czynienia z chlodna finansowa kalkulacja, a nie potrzebia naprawienia bledu natury.


czwartek, 9 grudnia 2010

ulice Hanoi

W malych, ale ciasno zatloczonych ulicach stolicy Wietnamu latwo sie zgubic. Kazda ulica wyglada tak samo ale wabi nowa ekscytujaca niespodzianka. Najlepiej wiec pozwolic poniesc sie fantazji odkrywcy i spontanicznie buszowac po okolicy. Walka z mapa i proba lokalizacji na kazdym skrzyzowaniu wydaje sie niepotrzebnie mozolna i odbiera radosc poznawania miasta. Dajemy sie wiec zakrecic i zagubic w labirycie uliczek, bo dzieki temu jest duzo czasu na obserwowanie sklepow, galeryjek, a takze samych mieszkancow miasta. Szczegolna uwage nalezy jednak zwrocic na przemieszczajace sie we wszystkich kierunkach pojazdy. Naparawde nie trudno wejsc pod kolo nadjezdzajacego skutera, lawirujaca w ruchu ulcznym riksze, czy balansujacy z towarami rower.


Pokonywanie jezdni wymaga duzej smialosci, ale po kilku razach odkrywamy na czym polega ta magiczna sztuczka. Nalezy przemoc sie w sobie i pomimo naplywajacych gesto pojazdow wykonac pierszy krok w kierunku jezdni. To daje innym sygnal, ze bedziemy wchodzic w uliczny ruch. Niespodziewajmy sie jednak, ze ktos nas przepusci, albo przynajmniej zwolni - taka opcja tu nie istnieje. Zadaniem pieszego jest powolnym, ale rytmicznym tempem przesuwac sie wsrod pedzacych pojazdow i nie bac sie tego, co widzi przed soba. Kierowcy w ulamku sekundy oceniaja predkosc pieszej przeszkody, mijajac ja plynnie, raz z przodu raz z tylu. W ten sposob ruch trwa nieprzerwanie i jedynie czerwone swiatlo moze na chwile zatrzymac (choc nie musi! ) ten chaotyczny strumien.

Jednak, to co najbardziej wyroznia Hanoi od innych miast Azji, to nazwy ulic scisle wiazane z ich specjalizacja. Po wietnamsku nie rozumiemy nic, ale podobno "hang gai", to ulica z jedwabiem, "hai tuong" z sandalami, a "hang bo", to koszykowa. Wystarczy sie zreszta przejsc na maly spacer i by szybko zrozumiec o czym mowa. Takiej ilosci sklepikow z klodkami i innymi zamknieciami, nie widzialysmy niegdy w zyciu. Przejscie na sasiednia uliczke gwarantuje nieskonczony wybor bambusowych misek i wyobow z wikliny. Kolejna jest zamieiona w jedna wielka pasmanterie. Guziki pokrywaja powierzchnie chodnikow, a tasiemki i zamki zwisaja z kazdego ulicznego znaku. Praktyczne rozwiazanie, zdrowa konkurencja, ogromny wybor i cenowa roznorodnosc. Idealne zakupy w wietnamskim Hanoi !

wtorek, 7 grudnia 2010

za tydzien w Domu

Siedzimy i nie mozemy sie nadziwic, ze czas tak mija jak szlony. Zdalysmy sobie sprawe z tego, ze dokladnie piec miesiecy temu wylatywalysmy do Azji. Pakowalysmy starannie plecaki i wydawalo nam sie, ze wyjezdzamy na bardzo dlugo. Teraz znalazlysmy sie na koncu naszej podrozniczej skali i chyba jestesmy lekko zszokowane, ze te miesiace "uciazliwej poniewierki", jak to Tata Misiek nazwal, dobiegaja konca.

Dokladnie za 7 dni bedziemy juz w Polsce. Jednym lotem zamienimy slonce i gorac na zimno i snieg. W kilka godzin, z zycia w podrozy, wrocimy w normalny zwyczajny dzien.

Na podsumowanie jeszcze nie czas, ale mozemy z pewnoscia powiedziec, ze bardzo cieszymy sie na powrot do domu. Dluzsza podroz na pewno poszerza hryzonty i zmienia patrzenie na swiat. Ponad wszystko jednak pozwala docenic, to co mamy na codzien. Wartosciuje i stawia wysoko nasz wygodny codzienny swiat.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

nie wszedzie pieknie

Jesli czasem nam ktos zazdrosci podrozowania po roznych krajach, to przypominamy ze nie zawsze jest pieknie i egzotycznie. Od czasu do czasu czlowiek trafi do marnej dziury, do zapyzialego hotelu, do okropnego miasteczka i tez sobie w takim miejscu musi zorganizowac tymczasowy dom. Musi wyszukac w miare akceptowalna knajpke, w ktorej mozna cos zjesc. Pokoj z lazienka, w ktorej nie brzydzi sie umyc. Pospacerowac po okolicy i nie dac sie potracic przez skuter czy pedzacy jak taran autobus.

Dzisiaj wlasnie znowu padlo na takie "urocze" miejsce i choc hotel mamy calkiem mily, to naprawde trudno odnalezc cos ekscytujacego w 130 tysiecznym Ninh Binh. Glownymi ulicami caly dzien pedza trabiace bezustannie ciezarowki i autobusy. Tysiace rowerow i skuterow wypelnia kazda wolna luke na drodze, wiec przejscie przez jezdnie zakrawa na sport ekstremalny. W powietrzu unosi sie kurz i piach, wiec wcale nie dziwimy sie dlaczego tylu Wietnamczykow nosi caly dzien maski na twarzach. Z glosnikow zamontowanych na ulicznych slupach po kilka godzin dziennie rozlega sie muzyka i lokalna propaganda.
 
Schodzilysmy cale miasto, ale jedynym wartym uwagi miejscem okazal sie targ. Dziesiatki stozkowych kapeluszy sprzedajacych towary prosto z rowerow. Kolorowe kolczaste owoce, ktorych nazw nie znamy, a tym bardziej nie mamy pojecia co mozna z nimi zrobic. Warzywa rozsypane prosto na ulicy. Krewetki i kraby przebierajace nozkami w metalowych baliach. Muszle i slimaki powoluuutkuuu uuuciekajaaace z miski. W sekcji miesa siekanego zupelna nowosc! Podobno przysmak wietnamski na duza skale...na wszelki wypadek wstawiamy male zdjecie (mozna powiekszyc, jesli ktos zechce), gdyz pojecie "milosnicy psow" nabiera w tym kraju zupelnie innego wydzwieku.

Jedyne pocieszenie, ze okoliczny krajobraz jest ciekawy, tak wiec ucieczka skuterem poza miasto przenosi nas w zielony, lepszy swiat.

czwartek, 2 grudnia 2010

wakacje na Quan Lan Island

Wedle ustalonego planu dotarlysmy nad morze do miasta Ha Long. Prawie wszyscy turysci wyruszaja stad na jedno lub dwu dniowy rejs po "zatoce smokow". Upchani na lodziach, jak sardynki ogladaja to co wietnamskie biura turystyczne wpisaly w standardowa trase wycieczki.

Nasza 4-osobowa komisja podjela jednomyslna decyzje o ucieczce od turystycznych schematow. Poplynelysmy lokalna, drewniana lodka na mala uczeszczana wyspe Quan Lan 4 godziny rejsu od ladu. Gdzies wyczytalysmy, ze dziennie na wysepke dociera 4 turystow i faktycznie juz na samym poczatku Okazalo sie, ze na pokladzie jestysmy jedynymi bialymi. Od pierwszej chwili wyczuwalo sie roznice miedzy Wietnamczykami, ktorych do tej pory spotykalysmy, a tymi zmierzajacymi na Quan Lan Na wyspie znalazlysmy sie w cudownym Wietnamie, posrod mieszkancow nie skazonych symptomem "turysta w okolicy = pieniadz na ulicy". Ludzie sie serdecznie usmiechaja, a dzieci do nas machaja i krzycza z daleka, bezinteresownie "hello". Nikt nie oszukuje na cenach, a wyspa jest praktycznie do naszej dyspozycji. W poludniowo wschodniej czesci ciagna sie kilometrowe plaze, jedna za druga. Mozna wybierac pomiedzy czterema najwiekszymi, ale i tak mamy pewnosc, ze bedziemy jedynymi plazowiczkami na 1,5 km dziewiczym piasku. Jesli ktos lubi zbierac muszle, to moze zwariowac podejmujac decyzje, ktore ze zgromadzonych okazow pojada w plecaku z powrotem do domu.

Zarzadzilysmy z dziewczynami dzien wakacyjny, taki prawdziwy z rowerami, plazowaniem i kapiela w morzu. Okazalo sie prze okazji, ze nasza wycieczka po wyspie dostarczyla sporo atrakcji mieszkancom okolicznych wiosek. Chyba nieczesto widuje sie tu 4 turystki pedalujace radosnie po okolicy.

Humory dopisywaly, a beztroska przejela kontrole nad naszymi czynami. Znalazlszy ogromna piaskowa wydme na naszej trasie bawilysmy sie jak dzieci wpuszczone do gigantycznej, niczym nieograniczonej piaskownicy. Przyjazd tutaj, to strzal w dziesiatke. Nie sadzilysmy, ze zobaczymy tak urokliwy i nieskazony kawalek Wietnamu.