niedziela, 11 lipca 2010

odplywamy

Bangkok. 37stopni. Zar leje sie z nieba, a na dodatek w powietrzu caly czas wilgoc. Zaraz po prysznicu czlowiek oblewa sie ponownie potem, wiec po kilku powtorzeniach zastanawiamy sie, czy to w ogole ma sens. Okazalo sie, ze nie zabralysmy ze soba bardzo waznej rzeczy, podrecznego reczniczka do wycierania twarzy. Na szczescie targ jest na kazdym kroku, wiec juz nadrobilysmy braki w wyposazeniu. Na dodatek parasol UV i juz czujemy sie gotowe na kolejne starcie ze sloncem. Na zwyciestwo jednak nie bedziemy obstawiac, bo i tak wiadomo, ze po 20 krokach zaswieci nam sie czolo, po 30 poplynie strozka potu, a po 50 mamy koszulki do zmiany.

Pozostaje sie wiec przyzwyczaic, a nadzieja jest, bo jak patrzymy na lokalesow w dlugich spodniach i bluzach, to ewidentnie upal nie daje im sie tak we znaki jak nam. Tylko ile czasu na to potrzeba? moze kilka miesiecy? lat?
O nie, wybieramy opcje natychmiastowa i odplywamy.... na wyspe! Dzis wieczorem mamy autobus, a na razie zwiedzamy tylko te miejsca, gdzie pracuja wiatraki lub daja zimne owocowe koktaile ;))