piątek, 10 września 2010

wioski okolic Kalaw

Miasteczko Kalaw nie wyroznia sie niczym specjalnym ponad tysiace innych miasteczek w Birmie. Jak wszystkie, ma targ zlokalizowany w centrum, dziesiatki sklepiczkow sluzacych rowniez jako mieszkanie i jeszcze wiecej tea shopow, w ktorych mieszkancy przesiaduja calymi godzinami. Kultura odwiedzania regularnie tych mini herbaciarni/barow osiagnela w Birmie poziom rowny kultowi picia herbaty w Turcji. Kazdy zjawia sie tu po kilka razy dziennie, by porozmawiac ze znajomymi, poprzygladac sie zyciu ulicznemu, czy ogladac telewizje w wiekszym gronie. Herbata jest dobrym pretekstem, bo pita jest zawsze, wszedzie i do wszystkiego. Trzeba byc fanem mocno slodzonej i z mlekiem, w przeciwnym razie pozostaje nam opcja zamowienia zielonej.

Miasteczko jak inne, lecz okolica szczegolna. Zatrzymalysmy sie w tym wlasnie miejscu, aby pojsc na treking po okolicznych gorkach i polozonych tam wioskach. Rejon zamieszkuja rozne plemiona, a poszczegolne wioski roznia sie nie tylko zwyczajami czy strojem, lecz rowniez lokalnym dialektem. Mieszkancy Kalaw nie rozumieja zupelnie ich jezyka a nawet nie potrafia rowniez czytac ich zupelnie innego alfabetu.
W jednej z wiosek, bambusowym piorem z drewniana stalowka porownywalismy pismo astrologa z wioski, dziewczynki z Kalaw i nasze polskie literki. Dobrze, ze mamy specjalne polskie literki, bo inaczej nie byloby sie czym pochwalic ;)

Na trekking wyruszylysmy w towarzystwie przewodniczek, by nie zginac w gestwinie malych sciezek w lesie, ale przede wszytkim by skorzystac z mozliwosci odwiedzenia mieszkancow gorskich wiosek. Mozliwosci sa ogromne, poczawszy od calodziennych wypraw, a skonczywszy na kilkudniowych trekach z nocowaniem w wioskach czy swiatyniach. Krajobrazy faktycznie niesamowite, zielone pagorki, sady pomaranczy i limonek, pola z ryzem, imbirem i papryczkami, czy krzaczki herbaciane. Dawniej w tej okolicy mieszkancy uprawiali glownie opium, ale rzad birmanski rozprawil sie z tym procederem, wiec nie znalazlysmy ani jednego zakazanego krzaczka.

Wioski zarabiaja glownie na sprzedazy lokalnych produktow na co tygodniowym targu w Kalaw. Kobiety schodza wtedy z gor, oferujac swieze owoce i warzywa, herbate i cygara oraz tradycyjne ozdoby czy materialy. My dzieki naszym przewodniczkom mialysmy okazje zobaczyc rowniez, jak ci ludzie zyja i dowiedziec sie o obowiazujacych w wioskach zwyczajach. Kobiety moga wyjsc za maz tylko za mezczyzna z tej samej wioski, jesli postanowia inaczej, to nie maja juz wiecej wstepu do domu. Nasza gospodyni ma osemke dzieci, ale z jedna z corek komunikuje sie tylko raz w roku przez poczte, gdyz poslubiajac miastowego chlopca musiala zamieszkac z dala od swojej rodzinnej wioski.
Podazajac lokalnymi zwyczajami dalam sie ubrac w stroj i czapeczke z kolorowymi pomponami dla niezameznej dziewczyny i ruszylam w wioske w poszukiwaniu robotnego mlodzienca...

W kolejnej wiosce spedzilysmy urocze chwile podczas przygotowywania dla nas posilku i na poobiedniej herbatce. Obiad gotowaly na palenisku nasze przewodniczki, mieszkancy natomiast jak zwykle jedli ryz z blizej nieokreslona zawartoscia. Gospodarz dumnie poinformowal nas, ze ma 12 dzieci i juz gromadke 32 wnukow. Zapytany, czy pamieta imiona wszystkich dzieciakow, serdecznie sie rozesmial i zaprzeczyl glowa. Bardzo weseli i serdeczni ludzie. Maja tyle co miesci ich duzy pokoj i kuchnia, nie liczac maszyny Singer, na ktorej corka dorabia na szyciu. Telewizor jest zbyt drogi, prad tylko czasami, woda czerpana ze studni, a jakos usmiech nie znika ze zoranej sloncem i ciezka praca twarzy. Nic tylko pozazdroscic takiej niezaleznosci i wolnosci od naszego europejskiego materializmu!