niedziela, 28 listopada 2010

w gore rzeki

Spedzilysmy dwa dni w wiosce Muang Ngoi o godzine drogi rzeka od Nong Khiaw. Nie prowadza tam zadne drogi, wiec caly ruch turystyczno-towarowy odbywa sie za pomoca dlugich drewnianych lodzi pokonujacych rzeczny nurt. Nie mozna okreslic wioski jako nieturystycznej, gdyz chatek do spania mamy pelna game, nie mniej jednak czujemy sie jak w zapomnianym przez wszystkich koncu swiata. Jedna glowna ulica, zadnych drog i polne sciezki do okolicznych wiosek. Rzeka, strzeliste skaly i dzika roslinnosc porastaja kazdy centymetr terenu. Czas plynie w leniwym tempie. Prad dostarczany jest jedyie miedzy 18 a 21, wiec w tym czasie wszystkie rodziny siedza przed telewizorami korzystajac z dobrodziejstwa elektrycznosci. Zaraz po 21 okolice pochlania czarna noc i nastaje totalna ciemnosc. Przyjemne uczucie, znalezc sie dla odmiany z daleka od cywilizacji, ruchu samochodowego i tlumow ludzi.


Wybieramy sie na zwiedzanie okolicy uzbrojone w butelke wody, recznie odrysowana mapke z nazwami wiosek i nieodlaczne aparaty fotograficzne. Lokalni sprzdaja to, jako trekking po gorskich wioskach, ale w praktyce to raczej dluzszy spacer przez pola ryzowe. Wioska okazuje sie jedna z tych, gdzie czlowiek chce zrobic mnostwo zdjec, ale glupio mu wyskakiwac z obiektywem tuz przed bacznie obserujacymi nas mieszkancami. Nie wiadomo na pewno, kto bardziej jest atrakcja, oni czy my. My zastanawiamy sie, jak tu mozna na codzien zyc, a oni zapewne - z jakiego dziwnego swiata my przybywamy. Bardzo uroczy dzien zakonczony zasluzonym "LaoBeer" nad przegiem rzeki juz po zachodzie slonca.


A dzis ruszamy dalej, w gore rzeki, do kolejnego zagubionego miasteczka. Tym razem czeka nas piec godzin podziwiania dzikich regionow, w ktore nie prowadza zadne drogi. Czas na czytanie i refleksje. Czas na obserwowanie ludzi zyjacych przy wodzie i dzieki wodzie. Funkcjonujacych bez biezacej wody, sklepu i telewizora.