piątek, 5 listopada 2010

wszyscy machaja

Odcinek z Siam Reap do Battambang pokonujemy lodzia. Poczatkowo plynie sie jeziorem, choc widoki bardziej przypominaja resztki zatopionego lasu. Co chwile z wody wystaje potezna korona drzewa, na ktorym jeziorne ptactwo organizuje ptasie spotkania. Zalane tafla jeziora sa rowniez krzewy i krzaki, tworzac labirynt malych przesmykow i wodnych uliczek. Kierowca lodzi smialo skreca raz w lewo, raz w prawo i w niewiadomy nam sposob odnajduje zawsze wlasciwa droge.

Jezioro przemienia sie plynnie w rzeke, a kazdy kolejny zakrekret moze ukazac inna wioske zbudowana przemyslnie na wodzie. Jedni stawiaja solidne konstrukcje na poteznych palach wbitych gleboko w dno. Inni ze starych beczek i plastikowych pojemnikow konstruuja plywajace platformy i na nich buduja swoj dom. Jeszcze inni, chyba najbiedniejsi w wiosce, mieszkaja na lodzi przycumowanej do czegos co wystaje z wody. Wyglada, ze sa troche jak cyganie, ktorzy w przyplywie potrzeby przenosza sie z miejsca na miejsce.
 
Mijamy wioske za wioska. W jednej, kogos z lodki wysadzamy, w innej dodatkowych pasazerow dobieramy. Miejsca jest sporo, bo nawet gdy zapelni sie poklad, to mozna zajac miejsce na dachu, bardziej widokowo i mniej halasliwe. Plyniemy tak przez siedem godzin, a obrazy za burta lodzi wygladaja jak w przyrodniczym filmie.

Najbardziej niesamowite jednak z calej podrozy sa machajace do nas kambodzanskie dzieci. W kazdej wiosce, kazdym domu, na kazdej lodce... zawsze znajdzie sie jakis dzieciaczek, ktory wdziecznie zaczyna krecic raczka na widok turystow. Robia to z takim zaangazowaniem, ze az cieplo robi sie na sercu. Mala machajaca lapka rozczula nawet najwiekszego twardziela. Odmachuja dzieciom wszyscy, i to nie raz i nie dwa, lecz podczas calej naszej podrozy.