sobota, 5 czerwca 2010

Kazbegi

Wlasciwie to nie mamy co pisac, bo siedzimy na koncu swiata w mini raju, ktory nazywa sie Kazbegi i po prostu wypoczywamy. Aby tu dotrzec trzeba pojechac dolina, na polnoc, w gory i pokonac kamienisto-szutrowy odcinek przez przelecz. Do granicy z Rosja jest doslownie 11 km, wiec w tej wiosce mozna powiedziec konczy sie juz Gruzja.
Z dlugiego balkonu, na ktorym wypoczywamy, podziwiamy panorame, od lewej do prawej, czterotysiecznych gor. Siedzimy tak i patrzymy. Patrzymy i pijemy kawe. Czytamy i zerkamy na widok. Popijamy piwko obserwujac, jak zachodzace slonce przesuwa sie po gorze.
Wioska wyglada z gory dokladnie tak:
Zdjecie zrobilysmy ze szczytu, gdzie znajduje sie najczesciej fotografowany kosciol w Gruzji, Tsmida. Jednego dnia postanowilysmy oposcic nasze stanowisko na balkonie i wydrapac sie w kierunku tego symbolicznego miejsca, tym bardziej ze blekitne niebo zapowiadalo niesamowite widoki na gore Kazbeg (5033 m). Wysilek podejscia zrekompensowaly niesamowiete widoki na szczycie!

Jest tak pieknie i tak spokojnie, ze nie chce sie jechac dalej. Na dodatek karmia nas smakowitym gruzinskim jedzeniem domowym, trudno wiec bedzie podjac decyzje o opuszczeniu tego miejsca.
Na razie wiec nadal siedzimy na balkonie... w tym najspokojniejszym miasteczku, jakie do tej pory odkrylysmy.
Inga az skacze z radosci ;)