piątek, 11 czerwca 2010

z Gruzji na Krym

No to jestesmy na promie o wdziecznej nazwie "gieroj szypki". Zostalysmy zakwaterowane w kajucie 4-osobowej, a naszymi wspoltowarzyszkami rejsu sa pani Gruzinka i jej biala kotka. Kajuta zaskoczyla nas swoim standardem, czysto i  wygodnie, lozka pietrowe, stolik - dosc sporo miejsca. Lazienka tez ok, duzo gorsze, mialysmy watpliwa przyjemnosc ogladac, no i nielimitowana ilosc cieplej wody - wow, to juz jest luksus! Jak sie okazalo p.Gruzinke wpuszczono na prom dnia poprzedniego, wiec spedzila na nim juz 24 godz nic nie robiac, fajniutko. Czynnosici umozliwiajace odbicie promu trwaja jakies 2 godz. Oprocz naszego motocykla w luku bagazowym znajduja sie jeszcze dwa tiry i samochod osobowy audi A8. Jak sie dowiadujemy, na Ukraine wraca raczej pusty, za to do Gruzji prawie pelny.

Wreszcie szanowna komisja podejmuje decyzje o wyplyniciu. Oddychamy z ulga, tzn ze za jakies 24 godz bedziemy po drugiej stronie Morza Czarnego. Jako ze jest to prom towarowy, za wiele nie ma na nim rozrywek dla pasazerow. Wlasciwie to zadnych. Czas odmierzaja posilki.

Pierwszy posilek milo nas zaskakuje, obiad skladajacy sie z dwoch dan, deser, no i kompot. Rewelacja, cale wieki juz takiego zestawu nie jadlysmy. 

Dodatkwo trzeba pochwalic panie kucharki, ze gotuja bardzo dobrze. Najadamy sie ogromnie. Czas mija leniwie, lezakujemy, gramy w karty, gawedzimy spacerujac po pokladzie. Czas na herbate, czyli mozna dostac goraca wode, cytryne i cukier. Kubek i herbate nalezy miec na wlasnym wyposazeniu. 

Potem znowu karty, spacery, lezakowanie, pogaduchy. Nastepnie kolacja, nie mniej obfita niz obiad, zupa (z obiadu), drugie danie i znowu kompot. Sniadanie wydawane jest o wczesnej godzinie, wiec wieczorem nie marudzimy zbyt dlugo i wczesnie sie kladziemy spac.


 Lozka zaskakujace wygodne, a morze spokojne, wiec kolysanie nie zaklucilo nam spokojnego snu.
Kolejny dzien wita nas informacja, ze na Krym doplyniemy, ale nie dzisiaj, tylko jutro. I tego mozna sie bylo sodziewac patrzac na predkosc z jaka plyniemy. Jest to albo min predkosc, albo tylko sila rozpedu. Najwazniejsze, ze w ogole plyniemy.
A, jest jeszcze salka tv, ktora od poczatku rejsu okupuje kierowca audi, ogladajac non-stop jakis serial z dvd. Po kilku wizytach w tym pokoiku, Urzad staje sie wielka fanka rzeczonego serialu:)
Podszlifowany w podrozy rosyjski pozwala jej rowniez na konwersacje z kierowcami tirow, ktorzy wskazuja intersujace rzeczy na Krymie, opowiadaja o stanie drog itd.

Kolejny dzien mija liniwie, choc szczerze mowiac zaczynymy sie troche nudzic. Bo ilez mozna nic nie robic?! Wieczorem prom znacznie zwieksza swoja predkosc, sa  wiec szanse ze dnia nastepnego doplyniemu do Krymu. Wczesnym rankiem budza nas odglosy zrzucanej kotwicy. Doplynelismy, ale czekamy przed wejsciem do portu. Po jakichs dwoch godzi wielkie poruszenie, wplywamy do Kerch. Sniadanie wydawane jest w ogromnym pospiechu. Potem na promie odbywa sie wielkie sprzatanie. Pasazerowie zwarci i gotowi czekaja na celnikow. Panowie zjawiaja sie w trzech turach, zadaja standardowe pytania i odchodza. Po kolejnych dwoch godzinach dostajemy pozwolenie na zejscie do motoru. Czekamy juz tylko na pana od dezynfelcji kol?! Po jakims czasie zjawia sie rzeczony pan dzierzac w rekach jakas dziwna maszyne. Niesety z dezynfekcji nici, maszyna odmawia wspolpracy.
Wypuszczaja nas z promu. Musimy jeszcze tylko uiscic oplate portowa w niedalkiej "bialej budce" i witaj Ukraino. Z poranka zrobilo sie juz poludnie, stoimy w sloncu i czekamy i czekamy, czekamy...po kilkudziesieciu minutach mamy serdecznie dosc. Wreszcie zjawia sie "agent" i informuje nas, ze powinnysmy zaplacic 24 euro. Nasze zdziwienie nie ma granic, przeciez tiry placa po ok. 10. Prosimy wiec o wyjasnienie i oficjalny cennik, za co i dlaczego tak duzo. Koles zupelnie ignoruje nasze pytania. Stwierdza, ze albo zaplacimy, albo nie wyjedziemy z portu. Jego arogancja jest obrzydliwa. Oburzony naszymi pytaniami odchodzi. 
Czekamy na rozwoj wydarzen, ale nic sie nie dzieje. Podjezdzamy wiec do bramy blokujac wyjazd z portu i czekamy. Kilka przechodzacych osob pyta co i dlaczego...tlumaczymy i nadal czekamy. Zar leje sie z nieba, kolejne minuty mijaja, a my nadal przed brama. Postanawiamy poszukac jakiegos dyrektora, kapitana i wtedy... otrzymujemy informacje, ze mozemy jechac. Brama sie otwiera w idealnym momencie, nasz "sympatyczny agent" wlasnie pojawil sie na horyzoncie. Z usmiechami satysfakcji, na jego oczach, opuszczmy teren portu bez wnoszenia jakielkowiek oplaty.

Jedziemy w kierunku miejscowosci Sudak, bo tam zaplanowalysmy pierwszy nocleg. Zar leje sie z nieba, jest straaaaaaaaaasznie goraco! Tym bardziej, ze mamy na sobie stroje motocyklowe. Dwa razy zatrzymuje nas policja (a moze tu nadal jest milicja?). Zaczynaja rozowe po rosyjsku, my odpowiadamy po angielsku i na tym sie nasze spotkania koncza. Swietna strategie sobie wymyslilysmy;)
Po 150 km, docieramy na miejsce, gdzie znajdujemy sympatyczna kwaterke niedaleko morza ....uff :))