poniedziałek, 21 czerwca 2010

ostatni przystanek - Lwow

Jestesmy tak blisko od Krakowa, ze chec dotarcia do domu zrobila sie ogromna. Nagle zaczelysmy mocno tesknic za wanna, domowym obiadem, spotkaniem ze znajomymi, a przede wszystkim wlasnym katem na dluzej niz dwie noce. Dopoki mialysmy kolejne kraje i cele przed soba, podroznicza ciekawosc pchala nas naprzod. Z ekscytacja czekalysmy na nowe miejsca i kraje. 

Ukraina zreszta, choc ciekawa, to nie jest juz na tyle egzotyczna aby mozna sie bylo nia zachlystnac. Ludzie i miasteczka nie sa dla nas wielka atrakcja, ani my juz nie stanowimy dla nich ciekawego zjawiska. Nikt nie pozdrawia na drodze, nie pyta skad i dokad jedziemy. Babcie na straganach wygladaja tak samo, jak te w Polsce, a krajobrazy rowniez przypominaja nasze. 
Jedynie ilosc pompatycznych monumentow przy drogach i cudowne blekitne domki w wioskach przypominaja, ze jestesmy na Ukrainie.

Po opuszczeniu Krymu wlaczyl nam sie w glowach 'azymut na dom', wiec ostatnim miejscem w jakim sie zatrzymujemy jest Lwow.
Panujaca tu atmosfera bardzo przypomina nasza krakowsko-wroclawska. Waskie kolorowe kamieniczki wokol Rynku, z dominujacym Ratuszen na srodku. Kawiarnie, jedna za druga i poustawiane wiklinowe ogrodki. Kosciolow maja chyba jeszcze wiecej, niemal na kazdym rogu. Nawet precelki lwowskie probowalysmy, a sprzedawczyni zachwalala, ze takie smaczne, jak w Krakowie.

Centrum piekne, kolorowe i zadbane. Boczne ulice, jak to zwykle w miastach bywa, mocno zapyziale i smierdzace. Ciekawostka sa ulice wokol rynku, wszystkie z kostki brukowej. Wjazd do Lwowa momentami odbywal sie na pierwszym biegu, a szybsza jazda grozila oberwaniem kufrow na nierownosciach. Teraz cale szczesliwe zaparkowalysmy motocykl na hostelowym podworku. Mieszkamy w samym centrum,wiec wszedzie chodzimy na piechote ;)

Jeszcze jeden wieczor, jedna noc i jutro rano ruszamy do Krakowa :))))