Przemieszczamy sie na wschod. Nie obylo sie bez przygod, ale zarazem 'nowych doswiadczen', jak my to nazywamy. Wykupilysmy transport do wioski niedaleko czynnego nadal wulkanu. Siedzialysmy grzecznie w pelnej gotowosci do pobrania z hotelu. Polgodzinne opoznienie nie martwilo bardzo, bo przeciez jestesmy w Indonezji, gdzie precyzja odbiega nieco od tej szwajcarskiej. Na szczescie Inga po 45 min ruszyla na zwiad do pana z agencji, ktory az zbladl jak ja zobaczyl, bo okazalo sie ze kiewowca minibusa zapomnial nas zgarnac. Agent z opresji wybrnal jednak na medal, podstawiajac za kolejne 30 minut prywatny samochod z kierowca, ktory mial zlapac naszego busa w polowie trasy. Bylysmy bardzo zadziwione profesjonalnoscia obslugi turysty, gdyz raczej oczekiwalysmy wzruszenia ramionami i propozycji transportu kolejnego poranka.
Busa dogonilismy w tzw. miejscu lunchowym, czyli specjalnej knajpie dla bialych, gdzie zatrzymuja sie wszystkie autobusy turystyczne, a ceny sa odpowiednio dostosowane do kieszeni klientow. Nasz wlasciwy kierowca powinien byc juz emerytem, ale ze emerytur tu chyba nie daja, to nadal czynny zawodowo dziarsko utrzymywal pojazd w ruchu. Bylo ekscytujaco, bo siedzialysmy z przodu obok kierowcy. Jemu jeden miesien na twarzy nie drgnal podczas wyprzedzania na centymetry, podczas gdy nam oczy sie szeroko otwieraly. Miejscowka byla jednak o tyle dobra, ze pozwalala uchwycic wiele scenek z przydroznego zycia Jawajczykow.
Ruch na drodze byl tak koszmarny, ze 400 km pokonalismy w 12 godzin. Przed podroza nie rozumialam dlaczego autobusy tak dlugo jezdza od miasta do miasta. Teraz juz wiem.
Cale i szczesliwe dotarlysmy do celu podrozy. Kolejnego poranka zalatwilysmy lokalnymi zrodlami skuter i ruszylysmy na niezorganizowana wycieczke po wulkanicznej okolicy.
Motorek miekko plynal po pustyni z czarnego pylu i wspinal sie na jedynce pod strome podjazdy... do czasu az skonczyla sie benzyna. Wskaznik byz zepsuty, a ja najwyrazniej nie zrozumialam sie z panem informujacym mnie o pelnym baku. Wdrapalysmy sie wiec na punkt widokowy w sposob niezawodny, uruchamiajac dawno nieruszane miesnie nog.
Problem paliwowy udalo sie zalatwic na migi i juz po 30 minutach wracalam z panem na motorku, dzierzac zwyciesko w dloni butelke z paliwem.
Skuter pozywiony litrem zoltego plynu bez dalszego marudzenia zawiozl nas pod sam krater wulkanu. Jeszcze tylko 242 schodow i naszym wszystkim zmyslom objawil sie dymiacy i okropnie smierdzacy Bromo w pelnej okazalosci.
Podobno nalezy wrzucic bukiet kwiatow do srodka, na szczescie czy udana milosc. Po tym, jak zobaczylysmy, ze potem tubylcy schodza na dol i te same bukieciki wyciagaja do ponownego sprzedania, to po prostu dalysmy sobie spokoj z tym nadmiarem szczescia i milosci ;)