środa, 19 maja 2010

pierwsze wrazenia z Gruzji

Wjechalysmy na granice pokonujac szereg tuneli przy morzu, gdzie jeden pas drogi zupelnie byl zajety przez TIRy. Jak dobrze, ze nie wybralam zawodu tirowca, bo chyba szlag by mnie jasny trafil, gdybym musiala tak stac w kolejce, ktora nie wiadomo ile dni potrwa.

Nasz jednoslad natomiast plynnie przeszedl odprawe wyjazdowa turecka - ostatni celnik pogratulowal kiwajac z aprobata glowa, ze widzi dwie dziewczyny na motorze. Lepsza zabawa zaczela sie po stronie gruzinskiej. Najpierw jakis 'sympatyczny' gosc zagadywal i chcial zeby cos mu zaplacic, to on wszystko szybko zalatwi. Byl lekko urazony, ze nie jestesmy zainteresowane jego uslugami, bo on przeciez tu 'pracuje'. Munduru na sobie nie mial, wiec po prostu go zignorowalysmy. Zajechalysmy do boksu, troche przypominajacego boks do kontroli samochodow i tu zostalysmy rozdzielone. 'Szofer' zostaje z pojazdem, 'pasazir' do odprawy dla pieszych. Kolejny punkt programu to pani w okienku wklepujaca dane pojazdu do komputera. Biedaczka natrafila na trudnosc w postaci karty pojazdu po francusku. Pomagalam jak moglam i na kazde grzeczne zapytanie wynajdywalam odpowiednia linijke w dokumencie. A to numer rejestracyjny, a to numer silnika, model pojazdu itd. W tym czasie czterech mlodych celnikow robilo sobie zdjecia komorka przy motorze, a jeden nawet wcisnal sobie na glowe moj kask. Po czesci papierkowej, nadeszla kolej na zagladanie do bagazu. No coz... sprawa nie prosta, jesli wyobrazacie sobie jak misternie spakowane sa nasze kufry. Optymilizacja miejsca spowodowala, ze na celnika zgrabnie wytoczyly sie zwiniete stare skarpetki, potem matka do spania i kubki kolorowe. Dal sobie wiec szybko spokoj i kazal wjezdzac do Gruzji ;)

Inga w pieszej sekcji, bez bagazu zadnego, nie byla pewna czy ma zamiast siatek lub walizki przepuszczac kask motocyklowy przez maszyne przeswietlajaca. Nie bylo najgorzej, bo spotkalysmy sie po niedlugim czasie juz na terenie nowego kraju.
Ubezpieczenia na motocykle tu nie obowiazuja, czyli jak nam ukradna to przepadlo, a jak my w kogos wjedziemy, to szybko uciekamy.

Juz po pierwszych kilometrach nowe wrazenia, zupelnie odmienne od tych, do ktorych przywyklysmy w Turcji. Kierowcy jezdza jak chca, wiekszy wymusza droge, a busy robia ciagle manewry - raz w prawo, raz w lewo, zupelnie jakby ktos im placil za kilometry, wiec chca wiecej nakrecic. Sekunda wahania konczy sie trabieniem tego z tylu, a piesi troche w desperacji zdobywaja druga strone ulicy, na etapy. Ciekawe co to bedzie dalej, jak wyjedziemy z Batumi...hmm

Samo miasto dzieli sie na to czyste, odnowione i zielone, czyli pas przy morzu, oraz pozostala czesc. W tej bedniejszej czesci miasta widac resztki pieknych kamienic, ale zagladanie w zakamarki i bramy pozostawia raczej smutne wrazenia. Po chodnikach nie da sie chodzic, bo albo korzenie poprzeszywaly beton, albo falowe remonty na ulicach zjadly zywcem nawierzchnie. Niestety wiekszosc ulic wyglada jak po wybuchu, gdyz wszedzie rozkopali, a nigdzie nie skonczyli.
Sa tez jednak male smaczki, jak starsze panie sprzedajace naparstkami nasiona slonecznika (bardzo tu popularne), papierosy na sztuki z dziupli i alkohol prosto zza plaszcza;)

Nasz pobyt w Batumi i pierwszy wieczor w Gruzji okraszony zostal wielkim wydarzeniem. Na otwarcie pierwszego hotelu Sheraton (4 ulice od naszego) przybyl prezydent Gruzji i Turcji oraz wielu oficjeli, ktorych ochraniala ogromna ilosc policji i sluzb specjalnych. Zalapalysmy sie na wybuchowy pokaz sztucznych ogni i odglosy koncertu wieczornego, a dzisiaj rano prawie na kawke z panem Prezydentem. Prawie ;), bo jednak wybralysmy spacer po promenadzie z palmami i widok na gladka tafle Morza Czarnego.