środa, 26 maja 2010

uczta u pani Niny

Planowalysmy kolejny nocleg w Sevan, nad najwiekszym armenskim jeziorem. Droga wyjazdowa z Yerevan byla malownicza, tym bardziej, ze wylonil sie nareszcie szczyt gory Ararat i towarzyszyl nam w dalszej czesci podrozy. Przed Sevan zatrzymalysmy sie jeszcze w miejscowosci Tsakhkadzor, ktora jest kurortem sportow zimowych, lecz poza sezonem prezentuje sie raczej marnie. Nie przyjezdzaja juz do niej, jak dawniej rosyjscy sportowcy w ramach treningowych wyjazdow, wiec miasteczko wyglada jak wymarle. 
Po dojechaniu do jeziora uderzyl w nas zimny i porywisty wiatr. Dosc mrozne zwiedzanie starego kosciolka na wzgorzu oraz urywajace glowe podziwianie urokow jeziora i otaczajacych go gor, pomogly w decyzji. Ruszylysmy dalej.
To byla najlepsza decyzja dnia, bo nie dosc, ze po przejechaniu tunelu powitala nas przyjemna tempetatura i malownicze lesiste wzgorza, to jeszcze na dodatek mialysmy zapoznac pania Nine...

wlasciwie to...

i pania Nine
i pania Anne
i pana meza Anny
i dwie kuzynki, sasiadow z dzieckiem,
najlepszego przyjaciela i wnuki.

No, teraz dopiero obraz jest bardziej kompletny ;)






Pani Nina, to szwagierka Anny, prowadzi w Dilijan 'B&B Nina' i ma u siebie w domu 4 pokoje goscinne. Od razu zostalysmy powitane armenska parzona kawka na werandzie i lodami marki ZSSR.


Swoja droga, gdzie takie lody jeszcze dystrybuuja? i czy to jakas satyra na dawny zwiazek radziecki? Nam bardzo smakowaly i natychmiast musialysmy uwiecznic ten historyczny poniekad produkt.

 Na siodma wieczorem zapowiedziana zostala kolacja i szaszlyki. Mieszkancy Armenii uwielbiaja grilowac zawsze i wszedzie, wiec jest to zdecydowanie ich danie narodowe. Strozki dymu widac przy drogach i w lesie, i na stacji benzynowej i w samym centrum miasta. My jeszcze nie mialysmy okazji, a raczej smialosci zakosztowac lokalnego przysmaku, tak wiec wieczorna kolacja byla tym bardziej oczekiwana.
Zaczelo sie od zupy, kilku salatek, przystawek z marynowanego kopru i jakiejs innej trawy. Przy oczekiwaniu na grilujace sie mieso i ziemniaki zaproponowano lokalna wodeczke, potem armenskie wino, gdyz byl u pani Niny rowniez jeden Francuz. Jeden kieliszek popedzal kolejny, gdy rodzina zaczela sie schodzic do stolu. Maz pani Anny otoczyl mnie 'szczegolna opieka', wiec jak sie mozecie domyslac wieczor okazal sie niezapomniany i mocno folklorystyczny ;)