poniedziałek, 3 maja 2010

zar z tureckiego nieba


Bylo do przewidzenia, ze tak sie wlasnie stanie, bo przeciez zimno i snieg nie mogly trwac wiecznie, zwlaszcza, ze my sie nieustannie przemieszczamy na poludnie. W Bulgarii bylo juz calkiem sympatycznie i slonecznie, a polnocna Turcja przywitala nas temperaturami umozliwiajacymi zdjecie polarow spod kurtek.

Dzisiaj na wysokosci Izmiru przekroczylysmy magiczna granice i nastapily upaly.
Zblizajac sie do tego 2,5 milionowego miasta widzialysmy biala zawiesine w powietrzu, ale nie bylysmy pewne czy to smog z zanieczyszczenia czy od wysokiej temperatury powierze zamienilo sie w mleko. I nadal nie wiemy, lecz biorac pod uwage zar jaki nas nagle zaatakowal obstawiamy ta druga opcje.
Skonczyly sie wiec gorace prysznice, jako pierwsza rzecz po wejsciu do pokoju. Teraz bedziemy szukac dystrybutora z zimnymi napojami i najblizszej plazy. Jutro wyruszamy (uwaga!) w kostiumach kapielowych pierwszy raz na piach ;)

W tej sytuacji zwiedzanie ruin antycznych miast spada na drugi plan. Co prawda do tej pory zaliczylysmy tylko Troje, ale (nie urazajac nikogo, kto moze byl i mu sie podobalo) nas ten obiekt mocno rozczarowal. Generalnie kamienie, wieksze i mniejsze, mikro fragmenty jakichs budowli. Najciekawsze okazalo sie zrobienie Urzedowi zdjecia w koniu trojanskim, do ktorego wnetrza drapal sie po malych schodkach (razem z tuzinem dzieciakow) i z wypiekami na twarzy machal do Ingi, ktora zostala na dole. A te rumience, to chyba bardziej z zawstydzenia niz wzruszenia... i taka to byla nasza Troja.
Dzieki temu, ze zjechalysmy z glownej trasy, odkrylysmy niesamowita droge. Fakt, trzeba bys zdeterminowanym, bo nawierzchnia odstrasza ewidentnie turystow, za to widoki kompensuja wszystkie niedogodnosci.
Noc spedzamy w starym Otomanskim domu w miejscowosci Ayvalik. Po chwilach spedzonych w tak magicznym, tureckim miejscu czujemy sie juz zupelnie zintegrowane z Turcja...