niedziela, 30 maja 2010

welcome to Azerbaijan

Wyspane i nakarmione przez gospodarzy w Signaghi ruszylysmy w kierunku przejscia granicznego Lagdekhi-Balakan. Gruzinskie sluzby graniczne sympatyczne, ale dosc zdystansowane, przy przekraczaniu granicy nie robia zwykle problemow. Tak bylo i dzisiaj, standardowa kontrola paszportow, trzy krotna (bo takie sa zasady), odbyla sie bez niespodzianek, jedynie celnik wypisujacy motocykl z rejestru gruzinskiego spedzil nad tym zadaniem wyjatkowo duzo czasu.

Zupelnie inaczej wygladala sytuacja po stronie azerbejdzanskiej. Pierwszy kontakt nastapil z celnikiem maska i chyba niemowa, za pomoca gestow kazal dac paszporty i dokumenty motoru. Nastepny urzednik zadawal pytania tylko dotyczace Armeni - jak dlugo tam bylysmy i czy mamy jakies rzeczy tam zakupione albo prezenty. Po jedynych wlasciwych odpowiedziach, ze 'u nas niet padarkow z Armeni' dokumenty przekazane zostaly dalej do okienka. Po krotkim oczekiwaniu rozpoczela sie odprawa celna, czyli ponowne pytanie o armenskie souveniry i zagladanie do kufrow. Wszystko wygladalo normalnie i kiedy juz prawie cieszylysmy sie z przekroczenia granicy zaczely sie klopoty. Urzad z dokumentami zostala zaproszona do biura.

Po dosc dlugim oczekiwaniu okazalo sie, ze mozemy wjechac motorem do Azerbejdzanu jesli:
- wplacamy depozyt 3000 dolarow za motor (podobno, przy wyjezdzie, pieniadze te mozna bez problemu odzyskac, nawet jesli wyjezdza sie innym przejsciem granicznym) - hmmm.... 'podobno' nie bylo przekonywujacym argumentem aby tak duza kwote zaryzykowac, zreszta byla niedziela i sluzby celne i tak nie dzialaly. Trzebaby bylo nocowac u celnikow i zalatwiac formalnosci nastepnego ranka.
- przejezdzamy tranzytem, wiec mamy 3 dni na wyjechanie z kraju, ale tu uwaga! Tranzyt oznacza wjazd z jednego kraju i wyjazd do innego, czyli 3 dniowe krecenie sie po Azerbejdzanie a potem powrot do Gruzji nie sa tranzytem. Do regionu Dagestanu w Rosji postanowilysmy stad nie wjezdzac, czyli tranzyt odpadal.
- zostawiamy motor na granicy, podrozujemy komunikacja krajowa, przy wyjezdzie odbieramy motor - opcja, ktora absolutnie nie wchodzila w rachube

Negocjacje trwaly bardzo dlugo, po polsku, rosyjsku i angielsku. W miedzyczasie dostalysmy dwie szklanki kawy, podane elegancko na masce Mercedesa, moglysmy zostac nakarmione ale jakos nam sie nie spieszylo do jedzenia z celnikami. Kilka razy propozycje wjazdu do kraju byly modyfikowane, ale zadna nie byla dla nas sensowna, zwlaszcza gdy jeden gburowaty mundurowy zaczal sie targowac i mowic, ze wjedziemy nie na 3 dni tylko dwa i potem tylko jeden. Przez prawie 3 godziny pobytu na granicy zaprzyjaznilysmy sie jednak z wieloma pracownikami azerbejdzanskich sluzb granicznych. Zwlaszcza jeden posrednik pomagal nam negocjowac i chwytajac sie "ostatniej deski ratunku" zaprosil na rozmowe szefa placowki. I o dziwo pojawil sie bardzo sympatyczny czlowiek, ktory zaproponowal kolejne rozwiazanie...mala manipulacje dokumentami, trzy dni na wizyte w Azerbejdzanie i wyjazd innym przejsciem granicznym. W dokumentach tranzytowych wpisali nam, ze potem jedziemy do Turkmenistanu, a tak naprawde jak dotrzemy na drugie przejscie graniczne z Gruzja, to wszystko powinno byc ok. Jesli nie to 'my padzwanimy do komendanta' ... no zobaczymy ;)

Co prawda w Baku nie bedziemy i w Morzu Kaspijskim sie nie wykapiemy, ale jest to zawsze jakis kompromis i mozemy chociaz zobaczyc skrawek Azerbejdzanu przez te 72 godziny jakie nam jednak dali.